środa, 30 grudnia 2015

Biała czekolada, bigos i przygotowania do sylwestra.

  

   Zrobiłam sobie chwilę laby, nie mogłam również znaleźć jakiejś weny do napisania czegokolwiek. Nie mam weny do pisania recenzji, a co dopiero czegoś poza tylko głupim, bezsensownym ale koniecznym obowiązkiem... Ehh, ale się nad nią napsioczę. Wróciłam już w niedzielę wieczorem, święta minęły błyskawicznie! A to jest ten jedyny czas, kiedy chciałabym, żeby najzwyczajniej w świecie się dłużył oraz nie mijał tak szybko. Czas spędzony super, przepyszna wigilia, przepiękne, trafione w 100%! prezenty, przy okazji trochę zwiedzania, i na chwilę relaksu też się okazja znalazła. Droga powrotna minęła mi w mig, w sumie to tylko (a czasem aż!) 5 godzin jazdy. Dzięki Bogu dojechaliśmy do domu cały i zdrowi. Zahaczyłam w Niemczech o McCafe i skonsumowałam moja ulubioną przepyszną białą czekoladę, której z jakiegoś niewiadomego powodu w Polsce nie kupimy. Ale w sumie nie jest trudno zrobić ją samemu, i chyba to będzie moje zadanie na dziś. Ugotowałam bigos! Tak, możecie być ze mnie dumni. Mój pierwszy bigos, który wygląda i nawet smakuje jak bigos! Kolejny etap - MasterChef a co! Lubię coś pichcić, kombinować w kuchni jeśli mam czas, zazwyczaj jednak brakuje mi pomysłów na dania. Uwielbiam wszelkie ryże, makarony, jednak za to nie lubię większości gotowanych warzyw, więc 3/4 przepisów w internecie odpada. Może lasagne? Albo Canelloni? Uwielbiam, ale jednak moje ciało chyba nie bardzo, bo całe te kalorie odkłada w boczkach i cellulicie na tyłku. Jakie to okropne. I może nawet jakieś ćwiczenia na brazylijskie pośladki? A co się będę! Przejdę się potem jeszcze do Arkad, żeby kupić rajstopy i impregnat do butów. Miałam wielką nie wiadomo co do ubioru w sylwestra (tak, wiem, problemy pierwszego świata), bo aktualnie posiadam dwie "małe czarne", z tym, że jedną miałam już na sobie milion razy, drugą wygrzebałam w lumpku, podoba mi się, ale po kolejnym przymierzeniu zastanawiam się, czy aby nie jest za krótka. W poniedziałek zrobiłam sobie taki mały voyage po sh i galerii Dominikańskiej, ale wierzcie mi lub nie, nie znalazłam żadnej wyjątkowo ładnej dla mnie sukienki. Jeśli już coś się zdarzyło - to czarne, o które nie chciałabym już poszerzać swojej kolekcji, skoro swoje mam jeszcze dobre. Reszta albo jak na tą chwilę dla mnie za droga, albo po prostu brzydka. Po chyba 3 godzinach buszowania, poszłam coś przekąsić, i stwierdziłam, że skoro nabrałam trochę siły, to pójdę ostatecznie jeszcze do góra 3 sklepów i może coś znajdę. Rozglądałam się również za żakietami, lub coś w ich deseń, żeby mieć co założyć na sukienkę, ale jak kamień w wodę! Uwierzcie mi, nie było nic a nic, co by się nadawało. Wiecie kiedy coś takiego znajdę? Jak nie będę tego szukać, a już tym bardziej jak nie będę tego potrzebować. W przymierzalni się przeraziłam, bo dostrzegłam jak moje jedne dżinsy się już znosiły i porozciągały, dlatego cieszyłam się jak natrafiłam w Bershce spodnie za 49 zł. Od razu je kupiłam. W New Yorkerze trafiłam na ładny naszyjnik oraz małą torebkę, pasującej właśnie na takie wyjścia "sukienkowe", której również brakowało mi w szafie. Teraz tylko rajstopy, bo buty mam nieśmiertelne, które bardzo lubię, ale które kosztowały bardzo dużo. Styczeń zapowiada się masakryczny... Aż wolę o tym teraz nie myśleć. Na dodatek za kilka dni ma padać śnieg, ale zawsze wychodzi jak wychodzi, więc się nie nastawiam. Idę zaraz coś przekąsić, jajecznica? To jest to! Dobre śniadanie mamy na ten obiad, a co. A za kilka dni, PLL!

    Czas już niektóre sprawy poustawiać tak, jak powinny być od początku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz