czwartek, 26 listopada 2015

Paznokcie, praca i zimne piwko.

  
    Siedzę sobie na kanapie, maluję paznokcie nowym lakierem z Golden Rose Matte nr. 29, który dzisiaj zakupiłam (a kolor przepiękny!), i troszkę odpoczywam. Co prawda w tygodniu w pracy jestem tylko przez 5 godzin, i to dwa dni, jedynie niedziela jest 11-godzinna, ale zajęcia na uczelni jednak mimo wszystko robią swoje. Ale lubię sobie posiedzieć na tym stoisku. Tzn. lubiłabym bardziej, gdybym nie czuła takiej pieprzonej presji na dobry utarg. Ale czego ja mogłam się innego spodziewać, każdemu pracodawcy na tym zależy. Ale powinni też zrozumieć, że bywają dni, kiedy po prostu jest mega słabo, i my pracownice, nie zawsze mamy na to wpływ. Generalnie mamy wpływ na sprzedaż - owszem, kiedy już ten klient podejdzie, to duża w tym nasza rola, aby tak mu przedstawić produkty, żeby był skłonny do zakupu. Ale jeśli nikt, a nikt nie podejdzie nawet do stoiska, to jesteśmy bezsilne - telepatycznie nikogo do siebie nie przyciągniemy. Ale ogólnie to nie narzekam, bo nie jest to ciężka praca fizycznie, a jednocześnie jest powiązana z tym, czym między innymi się interesuję. Otóż pracuję na stoisku typu wyspa, i sprzedaję kosmetyki do ciała, włosów i twarzy. Ktoś może powiedzieć - co za "Ambitna" praca. A ja tak nie uważam. Jestem póki co studentką, i wolę dorobić sobie chociażby na takim stoisku na pół etatu niż nie pracować nigdzie. Wiadomo, super by było dokształcać się w międzyczasie w pracy związanej z kierunkiem studiów - ale za marzenia nie karają. Ja się modlę, aby ta praca znalazła się po tych studiach, teraz wystarczy mi sprzedaż kosmetyków, co sprawia mi pewną frajdę, i przyjemność. Przede wszystkim uwielbiam testować nowe produkty, a na pielęgnacji włosów mam mini obsesję. Co prawda często brakuje czasu na regularne zabiegi, przez co włosy nie są w tak dobrej kondycji w jakiej bym chciała, ale i tak uważam, że nie jest źle. Tylko te cholerne wypadanie... Eh. Chyba zamówię ten Vitapil. 
    Ostatnio zauważyłam, że zbyt dużo wydaję na pierdoły. A włączyło mi się to, od kiedy zaczęłam zarabiać sama. Słyszałam opinie, ze wtedy dopiero się oszczędza, i jaki to jest ból wydawać samodzielnie zarobione pieniądze - a ja mam odwrotnie! Cieszę się, że mogę odciążyć moją mamę (która pomaga mi jak tylko może, i za co jestem jej dozgonnie wdzięczna ). Czekam tylko na to, jak będę całkiem niezależna finansowo. Nie będzie tak łatwo utrzymać się z początku niezbyt wysokiej pensji, ale i tak miejscami mam uczucia, że mama jest zbyt dobra dla mnie i zbyt dużo dla mnie robi. Bardzo ją kocham za to, że tak jej na mnie zależy. Co do mojego wydawania - to tak, włączyło mi się po latach bycia maniakiem oszczędzania, i kupuję pierdoły. Często niepotrzebne. Wczoraj jak byłam na poczcie, znalazłam mydełko naturalne z olejkiem z trawy cytrynowej i olejkiem lawendowym i je kupiłam. No nie od razu, przemawiało ono do mnie już kilka razy jak odwiedzałam pocztę. Ale w końcu uległam! Choć i tak musiałabym powoli kupić coś do mycia twarzy, bo poprzedni żel mi się kończy. A w rossmanie na słynnych promocjach nakupiłam chyba zapasy na cały rok! Choć i tak nie pobiłam tych osób, które wychodziły  z 8 tuszami do rzęs, 5 podkładami i 3 pudrami. Kupiłam to, co już mi się kończyło i kilka rzeczy których nigdy nie miałam, a wiem, że wystarczą na dużo dłuższy czas. W miarę używania może opiszę tutaj krótkie recenzje tych kosmetyków. Ale podsumowując to wszystko, wiecie co Wam powiem? Nie warto sobie wszystkiego odmawiać. Jeśli mamy możliwość, a niekoniecznie będziemy przez to głodować przez następne dwa tygodnie - wydajmy nawet te pieniądze na to, co może dać nam choć odrobinę szczęścia. Życie jest za krótkie, naprawdę. Kiedyś obudzimy się, i stwierdzimy, że tyle rzeczy nas ominęło. A prawda jest taka, że nie wiadomo ile jeszcze pożyjemy. Bo któż z nas to wie? I tak, znów banalnie, ale: carpe diem. A w życiu czasem trzeba pozwolić sobie na trochę egoizmu, i zacząć uszczęśliwiać przede wszystkim siebie. I nie mówię tu bynajmniej o rzeczach materialnych.
    Byłam wczoraj w kinie. Wrażenia? Nawet pozytywnie zaskoczona :) Nie cierpię polskich komedii romantycznych, ale ta jest znośna. Więc polecam na nudny wieczór. A ja zaraz właśnie zrelaksuję się przy zimnym Redds'ie żurawinowym... Mniam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz