poniedziałek, 30 listopada 2015

It's time to work a little harder.

     

    Przed chwilą wstałam z krótkiej drzemki, a za kilka minut idę robić spaghetti, na które tak miałam cały dzień ochotę, mniam! Trzeba sobie choć trochę umilić dzień, zwłaszcza, ze czeka mnie "satysfakcjonujący" wieczór na randce z KAK'iem - Kalkulacją i Analizą Kosztów. Dodatkowo mój wynik z pierwszego kolokwium z rachunkowości najecheła mi trochę na ambicje, i maksymalnie zdemotywował... Fakt, przyznałam, że zbyt mało czasu temu poświęciłam i to był błąd, na większy wynik nie liczyłam i byłam świadoma beznadziejności mojej pracy, ale mimo wszystko, jestem mega mega zła na siebie, że tego nie dopilnowałam. Będę musiała ostro spiąć dupę przy drugim, i tyle. Czeka mnie ogromna ilość pracy w tym semestrze, zwłaszcza, ze teraz wszystko się kumuluje. Kolokwium z Kaku w środę, do tego ta popieprzona karna kartkówka z Finansów, prezentacja z Ubezpieczeń na przyszły poniedziałek, kolokwium z Finansów w środę (które mam nadzieję przełożyć na za dwa tygodnie, please!), test z Owinu, a w międzyczasie pisanie eseju i praca. Tak, tak jak mówiłam - budzę się właśnie z palcem w nocniku, i nie zostaje mi nic innego jak ostro się spiąć i wszystko pozaliczać, zwłaszcza, jeśli te studia zaczynają mi się coraz bardziej podobać. Oj, za długo sobie na nich bimbałam, za długo. I jeszcze ten mój dzisiejszy mini dołek i brak motywacji utrudnia mi wzięcie się za cokolwiek. Ale ja marudzę, co?
     Właśnie dzisiaj przyszła mi przesyłka z wymiany, i muszę powiedzieć, że jestem mega zadowolona! Różnie bywa z tym kupowaniem w ciemno, ale koszula, na którą się wymieniłam pasuje idealnie. I to tylko za koszt wysyłki, albo nawet i nie, w końcu obie ją poniosłyśmy. Jak tak dalej pójdzie to wymienię całą szafę, a ubrań, w których już nie chodzę trochę się uzbierało :) Cały czas przekładam moje wyjście do lumpów, ale w sumie to chyba dobrze, zwłaszcza, że idę święta, a ja powinnam jak najwięcej kasy odkładać. No i potem sylwester. Właśnie! O. znalazła super ofertę na zabawę sylwestrową, i coś czuję, ze się świetnie wybawimy! Wcześniej planowany sylwester w górach oraz w Pradze nie wypalił, bo ceny niestety są kosmiczne. Rzeczywiście, trzeba wszystkiego szukać na długo długo przed większymi wydarzeniami, bo właśnie one są idealnym powodem do zarobku wszelkim właścicielom hosteli, hoteli, moteli czy czegokolwiek innego. Praga czeka, ale innym razem. A już tak się napaliłam! Byłam raz, a miasto wprost pokochałam. Jeszcze tam wrócę! 
    Jak ja sobie mogę jeszcze poprawić humor? Myślę, że oglądnięcie jednego odcinka Hell's Kitchen przed nauką nie zaszkodzi. A co się będę! Potem długa, relaksacyjna kąpiel, i będę wypoczęta jak po tygodniowym pobycie w Spa. Ale i tak przeraża mnie to wszystko... Dajcie mi siły!

sobota, 28 listopada 2015

Coś o moich włosach i aktualnej pielęgnacji.

    Postanowiłam poopowiadać troszkę o moich włosach i obecnej pielęgnacji. A tak w ogóle, to jestem pozytywnie zaskoczona moim zapałem do blogowania! Co prawda minęło dopiero kilka dni od założenia, ale najczęściej po tym czasie już moje chęci się kończyły. A tu jest wprost odwrotnie - mam ochotę podzielić się wieloma rzeczami. No ale czego to się nie robi, aby odwrócić uwagę od nauki! A następny tydzień będzie pod tym względem dość ciężki, przez "Szanowną" Panią prowadzącą, która krze wszystkie grupy w zamian za małą aktywność niektórych z nich. No ale cóż.
    Wrócę jednak do tematu i opowiem co nie co o "historii" moich włosów. Niestety póki co obędzie się bez zdjęć z młodszych lat, ponieważ tutaj w mieszkaniu we Wrocławiu takich niestety nie posiadam. Jak chłopak wróci z pracy, to poproszę go, aby zrobił zdjęcie moim aktualnym włosów, tylko ostrzegam - jest już ciemno a sztuczne światło jest jednym z najgorszych rozwiązań do robienia zdjęć.

                                                                 * * *
 
    Od zawsze miałam z natury proste włosy, raczej nigdy nie narzekałam na puszenie, za to jednak były i są one oporne w jakiejkolwiek stylizacji. Oceniam je raczej jako niskoporowate, lub średnio- zmierzające ku nisko. Sięgają one mniej więcej do połowy pleców, co postaram się uchwycić na zdjęciu. Choć z tą długością bywało różnie, i może w tym momencie się na chwilę zatrzymam i opowiem jak to bywało kiedyś. Pomijając lata mojej całkiem maleńkości, kiedy to zazwyczaj miałam włosy ścięte na krótko, góra do ramion, tak do Komunii były one (jak na każdą dziewczynkę przystało) zapuszczane po to, aby na tę uroczystość ładnie je zakręcić. Po Komunii, oczywiście czas na zmiany, i ciach! Długo zapuszczanych włosów już nie ma. Do końca podstawówki nosiłam włosy raczej sięgające do ramion, ewentualnie czasem trochę za ramiona. Pielęgnacja? A co to takiego? W tamtym okresie kompletnie nie zwracałam na to uwagi, a odżywki do włosów pewnie na oczy nie widziałam. Ale włosy były w dobrej kondycji - nigdy ich nie suszyłam ani tym bardziej nie prostowałam. Pamiętam jak kazano mi myć włosy szamponem z czarnej rzepy - a ja tego tak nienawidziłam! Głownie przez okropny zapach. A pewnie ta natura w szamponach jakoś tym włosom pomogło. Pamiętam jak w pierwszej klasie gimnazjum zaczęło się prostowanie (prostych z natury) włosów - no ale przecież każda dziewczyna wtedy je prostowała. A dodatkowej pielęgnacji jak nie było, tak nie było. Włosy przez ten czas urosły, aż pamiętam któregoś dnia, mama mi zaproponowała, żebyśmy poszli do fryzjera i je ścięli oraz wycieniowali. Zgodziłam się (God, why?!). Wyszłam dosłownie zapłakana, włosy miałam jakoś do końca szyi, stworzył mi się na głowie hełm, i tylko modliłam się, żeby jak najszybciej odrosły, a przez ten czas często jes po prostu wiązałam. Od tamtej pory miałam nowe postanowienie: zapuszczam włosy. I tak byłam konsekwentna w tym swoim zapuszczaniu, że zapominałam o jednej prostej rzeczy - podcinanie końcówek, bez czego to całe zapuszczanie mija się z celem.Nie pamiętam czego dokładnie używałam, ale podejrzewam, że w trakcie gimnazjum jakaś odżywka lub maska poszła w ruch. Ale wiadomo - drogeryjne szampony z SLS/SLES'ami, maski bez krzty potrzebnych składników, a przepełnionych za to silikonami. Ale włosy mimo wszystko sobie rosły, popełniałam niestety jeden błąd - spałam w mokrych włosach. Tak jak może to nie wpłynęło jakoś bardzo na ich kondycję, tak po prostu podczas spania mi się one odgniatały, a ładne proste włosy odeszły w zapomnienie. Na dodatek były masakrycznie przyklapnięte, z czym niestety borykam się do dzisiaj. Wtedy jednak nie zwracałam na to zbytniej uwagi. Kiedy zaczęłam interesować się świadomą pielęgnacją włosów? Wydaje mi się, że był to jakiś środek liceum. Zaczęłam co nie co o tym czytać, i powoli wprowadzałam w życie kolejne zmiany. Nigdy nie farbowałam włosów, choć ochotę nieraz miałam ogromną. Od zawsze marzył mi się ładny orzechowy brąz, ale wizja comiesięcznego farbowania odrostów skutecznie mnie zniechęcała. Moje "marzenia" skończyły się na ostatnim piątku, kiedy to zrobiłam pierwszy raz w życiu refleksy na włosach. Tak jak wspominałam, są one jednak niewiele widoczne, dosłownie jakby włosy był muśnięte słońcem, ale na początku grudnia zdecyduję się chyba jednak na coś konkretnego. Jak wygląda pielęgnacja moich włosów teraz?
  • Szampony - na zmianę:
    a) Alterra, Glanz Shampoo Aprikose & Weizen
    b) Alterra, Volumen Shampoo Papaya & Bambus
    c) Syoss, Shampoo Intensive repair-care (raz, dwa razy w miesiącu aby mocniej oczyścić skórę głowy)
  • Odżywki d/s:
    a) Pantene Pro-V, Volumen Pur
  • Maski - na zmianę:
    a) Alterra, Haarkur Granatapfel & Aloe Vera
    b) Kallos, Keratin
    c) Kallos, Milk
  • Odżywki b/s - na zmianę:
    a) Gliss Kur, Liquid Silk
    b) Joanna, Keratyna
  • Do zabezpieczania końcówek:
    a) Garnier, Goodbye Damage - serum
    b) Biosilk, Maracuja Oil
  • Olejowanie:
    a) Olej kokosowy - aktualnie mam rafinowany, następnym razem sięgnę po ten 100% naturalny
    b) Olej arganowy
Wydaje mi się, że niczego nie pominęłam. Póki co nie wspomagam się żadnymi suplementami, ale tak jak wspomniałam już w dwóch postach, pewnie sięgnę za jakiś czas po Vitapil. Wcierek żadnych na razie również nie używam, systematyczność w tym wypadku to słowo klucz, a nie zawsze potrafiłam niestety jej dotrzymać. 

Co jeszcze robię dla swoich włosów? 
  • Przede wszystkim zrezygnowałam z wycierania ich ręcznikami, a w zamian stosuję zwykłą bawełnianą koszulkę. (Tutaj akurat jest ważne aby składała się w 100% z bawełny.)
  • Do rozczesywania mokrych włosów (tak, rozczesuję mokre włosy, bo gdybym tego nie robiła, pożegnałabym się z naturalnie prostymi włosami a przywitałabym się z nieuczesanym puchem, ale nie zauważyłam negatywnego wpływu przez to na kondycję moich włosów) stosuję grzebień z szeroko rozstawionymi ząbkami. 
  • Nie śpię w mokrych włosach
  • Jeśli już suszę, to staram się zawsze zimnym, ewentualnie letnim powietrzem, a strumień powietrza kieruję w dół
  • Nie prostuję, nie kręcę całych włosów, jedynie czasem przejadę prostownicą kosmyki przy twarzy aby się nie wywijały.
  • Ogólnie staram się olejować w miarę często, ale i tak nie robię tego tak często jakbym chciała. Czas to zmienić!
  • Praktycznie zawsze zabezpieczam końcówki którymś serum, lecz nie zapominam również o przerwach w używaniu silikonów.
PODSUMOWUJĄC:
Ogólnie moje włosy są nieproblematyczne, jednak oczywiście mam dni tzw. bad hair days, kiedy to są one tak nieposłuszne, że nic się z nimi nie da zrobić. Bardzo, ale to bardzo łatwo za to się niszczą, oraz są dość cienkie, a na dodatek ostatnio strasznie wypadają. Nie są mimo wszystko zbyt wymagające, i rzadko bywa tak, że nie polubią się z jakimś kosmetykiem. Narzekam jednak na to, że zazwyczaj są oklapnięte, a żeby były cały czas uniesione, musiałabym codziennie je myć i suszyć suszarką. Co do mycia - myję je co dwa, trzy dni, choć kiedyś miałam problem z nadmiernym przetłuszczaniem. I wiecie jaki jest w tym największy paradoks? Na przetłuszczanie włosów najbardziej pomogło mi olejowanie włosów olejem kokosowym. Więc zachęcam do próbowania, zwłaszcza, ze moim skromnym zdaniem, ten rodzaj pielęgnacji powinien być OBOWIĄZKOWY u każdej kobiety dbającej o swoje włosy :) A na koniec dodam zdjęcie moich włosów, w niestety okropnym świetle :( 

    To już chyba wszystko, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. I nie, moje włosy nie są rude. Kolor określiłabym bardziej jako złoty blond, jednak w słońcu i w sztucznym świetle mogą się wydawać nieco rudawe. Jutro cały dzień w pracy, ale myślę, że wieczorkiem coś tam wystukam tutaj.

   A ja w końcu muszę się wziąć za naukę... Chyba odpuszczę dzisiaj wieczór z Wami, przepraszam dziewczynki :(

czwartek, 26 listopada 2015

Paznokcie, praca i zimne piwko.

  
    Siedzę sobie na kanapie, maluję paznokcie nowym lakierem z Golden Rose Matte nr. 29, który dzisiaj zakupiłam (a kolor przepiękny!), i troszkę odpoczywam. Co prawda w tygodniu w pracy jestem tylko przez 5 godzin, i to dwa dni, jedynie niedziela jest 11-godzinna, ale zajęcia na uczelni jednak mimo wszystko robią swoje. Ale lubię sobie posiedzieć na tym stoisku. Tzn. lubiłabym bardziej, gdybym nie czuła takiej pieprzonej presji na dobry utarg. Ale czego ja mogłam się innego spodziewać, każdemu pracodawcy na tym zależy. Ale powinni też zrozumieć, że bywają dni, kiedy po prostu jest mega słabo, i my pracownice, nie zawsze mamy na to wpływ. Generalnie mamy wpływ na sprzedaż - owszem, kiedy już ten klient podejdzie, to duża w tym nasza rola, aby tak mu przedstawić produkty, żeby był skłonny do zakupu. Ale jeśli nikt, a nikt nie podejdzie nawet do stoiska, to jesteśmy bezsilne - telepatycznie nikogo do siebie nie przyciągniemy. Ale ogólnie to nie narzekam, bo nie jest to ciężka praca fizycznie, a jednocześnie jest powiązana z tym, czym między innymi się interesuję. Otóż pracuję na stoisku typu wyspa, i sprzedaję kosmetyki do ciała, włosów i twarzy. Ktoś może powiedzieć - co za "Ambitna" praca. A ja tak nie uważam. Jestem póki co studentką, i wolę dorobić sobie chociażby na takim stoisku na pół etatu niż nie pracować nigdzie. Wiadomo, super by było dokształcać się w międzyczasie w pracy związanej z kierunkiem studiów - ale za marzenia nie karają. Ja się modlę, aby ta praca znalazła się po tych studiach, teraz wystarczy mi sprzedaż kosmetyków, co sprawia mi pewną frajdę, i przyjemność. Przede wszystkim uwielbiam testować nowe produkty, a na pielęgnacji włosów mam mini obsesję. Co prawda często brakuje czasu na regularne zabiegi, przez co włosy nie są w tak dobrej kondycji w jakiej bym chciała, ale i tak uważam, że nie jest źle. Tylko te cholerne wypadanie... Eh. Chyba zamówię ten Vitapil. 
    Ostatnio zauważyłam, że zbyt dużo wydaję na pierdoły. A włączyło mi się to, od kiedy zaczęłam zarabiać sama. Słyszałam opinie, ze wtedy dopiero się oszczędza, i jaki to jest ból wydawać samodzielnie zarobione pieniądze - a ja mam odwrotnie! Cieszę się, że mogę odciążyć moją mamę (która pomaga mi jak tylko może, i za co jestem jej dozgonnie wdzięczna ). Czekam tylko na to, jak będę całkiem niezależna finansowo. Nie będzie tak łatwo utrzymać się z początku niezbyt wysokiej pensji, ale i tak miejscami mam uczucia, że mama jest zbyt dobra dla mnie i zbyt dużo dla mnie robi. Bardzo ją kocham za to, że tak jej na mnie zależy. Co do mojego wydawania - to tak, włączyło mi się po latach bycia maniakiem oszczędzania, i kupuję pierdoły. Często niepotrzebne. Wczoraj jak byłam na poczcie, znalazłam mydełko naturalne z olejkiem z trawy cytrynowej i olejkiem lawendowym i je kupiłam. No nie od razu, przemawiało ono do mnie już kilka razy jak odwiedzałam pocztę. Ale w końcu uległam! Choć i tak musiałabym powoli kupić coś do mycia twarzy, bo poprzedni żel mi się kończy. A w rossmanie na słynnych promocjach nakupiłam chyba zapasy na cały rok! Choć i tak nie pobiłam tych osób, które wychodziły  z 8 tuszami do rzęs, 5 podkładami i 3 pudrami. Kupiłam to, co już mi się kończyło i kilka rzeczy których nigdy nie miałam, a wiem, że wystarczą na dużo dłuższy czas. W miarę używania może opiszę tutaj krótkie recenzje tych kosmetyków. Ale podsumowując to wszystko, wiecie co Wam powiem? Nie warto sobie wszystkiego odmawiać. Jeśli mamy możliwość, a niekoniecznie będziemy przez to głodować przez następne dwa tygodnie - wydajmy nawet te pieniądze na to, co może dać nam choć odrobinę szczęścia. Życie jest za krótkie, naprawdę. Kiedyś obudzimy się, i stwierdzimy, że tyle rzeczy nas ominęło. A prawda jest taka, że nie wiadomo ile jeszcze pożyjemy. Bo któż z nas to wie? I tak, znów banalnie, ale: carpe diem. A w życiu czasem trzeba pozwolić sobie na trochę egoizmu, i zacząć uszczęśliwiać przede wszystkim siebie. I nie mówię tu bynajmniej o rzeczach materialnych.
    Byłam wczoraj w kinie. Wrażenia? Nawet pozytywnie zaskoczona :) Nie cierpię polskich komedii romantycznych, ale ta jest znośna. Więc polecam na nudny wieczór. A ja zaraz właśnie zrelaksuję się przy zimnym Redds'ie żurawinowym... Mniam!

środa, 25 listopada 2015

Zupa ogórkowa, wymianki i włosy.

    

    Właśnie przed chwilą zjadła pierwszy raz przeze mnie robioną zupę ogórkową! R. już mnie o nią męczył chyba od miesiąca a ja nie mogłam się jakoś za to zabrać. Wcześniej próbowałam już coś tworzyć w kuchni z zup również, i tak o to powstała zupa pomidorowa i kalafiorowa. Co do pomidorowej, to jestem z siebie mega dumna, bo wyszła niemalże identyczna jak u babci, a obawiałam się, że to rzeczy niemożliwa. Kalafiorowej za bardzo nie próbowałam, ponieważ nie cierpię tego warzywa, a robiłam ją tylko dlatego, że R. poprosił mnie o to, gdy wyjeżdżałam to Niemiec na kilka dni. Przynajmniej biedaczek miał co jeść podczas mojej nie obecności, a mówił,że wyszła dobra. Ja MasterChef? O nie, nie, nie. To już za dużo :) Choć oglądnąć od czasu do czasu lubię. Ale wiem, że 80% tego programu i innych podobnych to zwykła reżyserka. Ah jak dobrze było żyć w takiej niewiedzy jeszcze kilka lat temu. Teraz to wszystko jest ustawiane, wyreżyserowane, i nie mówię tu bynajmniej o telewizji. Choć też po części. Wszystko na tym świecie nie dzieje się bez przyczyny, i mówię Wam, jest ktoś, to za tym wszystkim stoi i dyryguje. Ciągłe wojny, zamieszki, zamachy, konflikty - oni wiedzą co robią, i mają w tym cel. Media nami manipulują jak tylko mogą, a większość ludzi naiwna łyka wszystko jak leci. No ale co mają zrobić, skoro nie ma kto ich uświadomić. A najważniejsze informacje nie są ujawniane. No ale dość tego pesymizmu, nie warto przejmować się póki co tym na co nie mamy wpływu, za to warto cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy, które nas spotykają :) I to nie jest tylko takie gadanie. Uwierzcie mi, że wtedy od razu łatwiej układa się w życiu. Przede wszystkim zmienia się nasze podejście do wielu spraw. Nie warto się przejmować nieistotnymi rzeczami (w czym niestety jestem mistrzynią, ale wiem, że nie warto i walczę z tym jak potrafię), a zamiast tego cieszyć się każdym szczegółem, który nas w życiu spotyka. 
    Zaraz idziemy do kina, seans jest na 20:30, ale przed tym chcę zdążyć jeszcze skoczyć na pocztę, wysłać w końcu sweterek dziewczynie, która w zamian wyśle mi koszule. Pierwszy raz dokonuję takiej wymiany, i mam nadzieję, że (odpukać!) wszystko pójdzie ok. Dobrym pomysłem jest wymiana/sprzedaż swoich znudzonych a często niewiele noszonych ubrań, które zagracają tylko szafę, i tchnięcie w nich nowego życia. Do tego uwielbiam lumpeksy! Nigdy nie sądziłam, że się w nich odnajdę, bo zazwyczaj jak tam wchodziłam, to ilość ubrań mnie pd razu zniechęcała, i nie miałam siły przeglądać wszystkich, a w końcu to o to w nich chodzi. Super jest znaleźć jakąś świetną perełkę za grosze, za którą w sieciówkach się często przepłaca. Ale niestety zazwyczaj trzeba poświęcić na to trochę czasu, a nieraz i sił, bo nie łatwo jest obejrzeć każdy wieszak z podniesionymi rękami do góry. Ale za to jaka frajda! Miałam dzisiaj iść na łupy lumpeksowe, ale jak tak wróciłam do domu z zajęć, to mi się odechciało. Zrobię sobie taki dzień w piątek :) Myślę, że nawet jak będę zadowolona ze swoich łupów, to pochwalę się nimi tutaj na blogu, a co! 
    Muszę w końcu zacząć coś robić z moimi włosami. Wypadają OKROPNIE. I są dosłownie wszędzie, a po każdym przeczesaniu szczotką, zbieram je z niej oraz z podłogi. Wiem, że na jesień często tak bywa, ale wolałabym to przyhamować. Chyba znów sięgnę po Vitapil, który kiedyś mi pomógł, a dodatkowo spowodował mi wysyp nowych baby hair. Co polecacie na zahamowanie wypadania? Miło by było, gdyby któraś dobra duszyczka poleciła mi jakiś specyfik, bo już nie wiem co mam robić. I chyba zdecyduję się na ponowne refleksy, tym razem mocniejsze. Teraz są one ledwo widoczne, ale na początek nie chciałam rzucać się na gorącą wodę. A następnym razem myślę, że poszaleję ;) Zbieram się, i pobiegnę jeszcze na pocztę. A na dworze tak ziiiimno! 


wtorek, 24 listopada 2015

Trochę o studiach i nauczaniu.




   Przychodzę dzisiaj z drugą notką, jednak będzie ona dość zwyczajna. Dzień zaczął się nie pójściem na wykład o 8 rano, ale to już standard. Angielski minął szybko, z czego bardzo się cieszę, bo jak dla mnie zajęcia z niewiadomego dla mnie powodu z ta prowadzącą nie są zbyt interesujące i najczęściej ciągną się w nieskończoność. Nauka języków przychodzi mi jednak z łatwością oraz wielką przyjemnością. Dlaczego więc nie poszłam na studia w tym kierunku? Z jednego prostego powodu - praktyczny brak możliwości znalezienia dobrej pracy po kierunkach lingwistycznych. Trzeba mieć szczęście, albo ewentualnie lubić nauczać w szkole, a do tego nie nadaję się kompletnie, i najprawdopodobniej popadłabym w depresję poziom hard. Nie każdy po prostu się do tego nadaje, co widać doskonale na przykładzie polskiego szkolnictwa, kiedy to nauczyciele uczą za karę. A wiem, że to nie wpływa dobrze ani na uczniów, ani na samego nauczyciela. A nie chodzi w tym wszystkim przecież, żeby odbębnić to co się ma odbębnić i do widzenia. Całkowita demotywacja do nauki zagwarantowana. I przede wszystkim trzeba mieć podejście, twardą dupę, i potrafić wyrobić w sobie autorytet - a o to w tych czasach jest naprawdę trudno, z wielką niekorzyścią dla nauczyciela. Podobnie jest z drugą stroną. Uczniowie również nie mogą być traktowani jak zwykłe śmieci, na których łatwo się wyżyć i wyrzucić z siebie całą frustrację. Nie zapominajmy, że wszyscy jesteśmy ludźmi - i tak, nawet taki 11-latek ma uczucia, tak samo jak osoba 60-letnia również je posiada. Cały sęk we wszystkich kategoriach życia leży właśnie w równowadze, nie popadaniu w skrajności. Wielkim problemem jest przede wszystkim całkowity brak empatii i znieczulica na ludzką krzywdę. Czy nie byłoby piękniej, gdybyśmy zamiast dogryzać i dobijać drugiego człowieka w trudnym dla niego momencie życia, zaczęli mu pomagać, pocieszać, motywować? Tak, sama nie jestem idealna, sama mam wiele wad, i nie zawsze jestem taka, jaką chciałabym być, a o czym właśnie piszę. Bywałam złośliwa, kąśliwa, tylko i wyłącznie dlatego, że zazdrościłam czegoś ludziom, albo zwyczajnie miałam zły humor. Po jakimś czasie jednak zrozumiałam wiele rzeczy, zrozumiałam jak ważna jest tak wyżej wymieniona empatia do drugiego człowieka, gdyż właśnie my wszyscy jesteśmy ludźmi, i za chwilę to my możemy zostać z takim problemem jak ta druga osoba. Poza tym wierzę głęboko w to, że karma wraca. I czasem warto schować swoją dumę oraz wszelkie frustracje do kieszeni, i nie dobijać, a wstawić się za kogoś, pomóc jak najlepiej możemy. W skrajnych przypadkach nie robić nic, bo jest to lepsze niż robienie komuś przykrości. Nie wiem jak wam, ale ja się czuję szczęśliwa, kiedy wiem, że mogę u kogoś wywołać uśmiech na twarzy oraz rozwiać ciemne chmury. A jeszcze szczęśliwsza jestem, kiedy widzę jak komuś zależy na mnie, na moim szczęściu i uśmiechu. I nie martwcie się - są jeszcze tacy ludzie na tym świecie, i warto nawet z latarką takich poszukać.
    Uff... zboczyłam trochę z tematu, a chciałam opowiedzieć o wyborze kierunku moich studiów. Otóż jestem studentką drugiego roku kierunku Finanse i Rachunkowość. Dlaczego akurat ten kierunek? Przyznam, że mimo moich wewnętrznych pragnień wydał mi się w miarę rozsądny. A do tego przyczynił się fakt, że właściwie to nie miałam jakiegoś konkretnego pomysłu na siebie. Czy żałuję? Coraz bardziej przekonuję się, że nie mam czego, choć na pierwszym roku takie momenty bywały. Nauka nauką - trzeba się uczyć na studiach, choć wiadomo, że lenistwo jest duuuużo większe od poczucia obowiązku. Ale na szczęście, zajęcia stają się coraz ciekawsze, i chętniej sięgam do notatek niż w poprzednich semestrach, kiedy to uczyliśmy się samych ogółów. Jeśli się wahasz, ale chciałbyś/chciałabyś - zachęcam jak najbardziej. Ale równocześnie życzę, abyś trafił/ła na porządnych prowadzących, którzy robią to z zamiłowania, a nie myślą tylko ilu studentów udupić, i zebrać pieniądze z warunków, aby wyremontować kolejne budynki naszej uczelni. I tak wszystko wyjdzie w praniu, a całych naszych umiejętności nauczymy się w pracy - taka prawda. Oby tylko opłacało się walczyć o ten papierek, który jest w pewnym sensie przepustką do dobrego zawodu - choć wiadomo, nie zawsze. Ale to temat na inny dzień :) Podsumowując, tak właśnie 29 września 2014 roku stałam się studentką kierunku Finanse i Rachunkowość na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu.
    Mam nadzieję, że nie zanudzam Was moim biadoleniem. A jeśli nawet, i nikt nie zechce czytać moich wypocin - blog będzie moim własnym rodzajem pamiętnika. Pewnie minie trochę czasu zanim będę bardziej się otwierać, ale nie wszystko naraz. A jutro kino i "Listy do M 2". Opłaca się? Zobaczymy ;)


Zaraz do pracy, a w pracy dzieją się ciekawe rzeczy. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Od początku.

  


      No więc tak... w końcu zaczęłam! Założyłam bloga jakieś 2, 3 dni temu, ale zawsze napisanie tutaj choć paru słów mi umykało. A dlaczego założyłam? Nie wiem. Może mi właśnie tego brakowało? Na pewno nie będę sobie stawiać wyzwań typu "pięć notek tygodniowo i ani więcej ani mniej!". Nie chcę właśnie, żeby o to w tym chodziło. Chcę przede wszystkim jakoś przelać to co siedzi mi w głowie, bo kiedy coś w sobie chowam, to to się w mojej głowie kotłuje, kotłuje a potem ją rozsadza. A to nie jest mój pierwszy blog! :) Co prawda, przygodę z blogowaniem rozpoczęłam i zakończyłam w podstawówce (i całe szczęście!), tak teraz, poczułam pierwszy raz od tych 8 lat chęć blogowanie. A co się będę! 
     "Wystrój", styl będę pewnie cały czas zmieniać, na razie na to nie mam tyle czasu ile bym chciała. Ale wszystko w swoim czasie. Muszę zaznajomić się z tym całym blogspotem, jedyne strony "blogowe" w moim "doświadczeniu" należały do interii i onetu, a i pewnie tam już przez ten czas wszystko się zmieniło. Więc tak, wszystko zaczynam od nowa. No, niekoniecznie wszystko, ale blogowanie też jest takim fajnym rozpoczęciem jakiejś części swojego życia. W końcu poświęcam temu czas, angażuję się w to, a to mimo wszystko dużo. 
    Póki co nikt z moich bliskich nie wiem o tym blogu, i szczerze mówiąc wolałabym, żeby tak właśnie zostało. W związku z tym i tutaj chciałabym być anonimowa. Nawet nie wiem, czy kogoś zainteresują moje wypociny, ale jeśli tak, miło mi! Nie będę "prywatyzować" bloga, jednak nie będę pisać tutaj o moich najskrytszych sprawach życia prywatnego - w internecie nic nie ginie, oj nie. 
    Tematyka bloga? NIE MAM POJĘCIA. Na pewno wyleję tutaj od czasu do czasu moje żale, ale myślę, że nie tylko to. Chętnie podzielę się z kimś, lub nawet tylko z samą sobą, ażeby przypadkiem nie wyleciały mi nigdzie żadne istotne informacje (a tak się zdarza) o różnych swoich doświadczeniach, opinii i efektach, związanych z pielęgnacją włosów, twarzy, ciała, które myślę, że warto gdzieś chomikować, a potem wrócić do tego, i przykładowo porównać, wyciągnąć wnioski. Na pewno nie zostanę blogerką modową! Ani mnie to nie kręci, ani nie czuje takiej potrzeby, ani w ogóle nie widzę w tym większego sensu. A zarobić wolę pracując w innym stylu. Ale bron boże nie gardzę nikim takim, a czasem nawet podglądam vlogerki na youtube :) Właśnie najlepsze w tym wszystkim jest to, że każdy znajdzie coś dla siebie. Co go interesuje, w czym się odnajduje, i co najważniejsze: sprawia mu radość i szczęście. Bo czy nie o to w życiu każdego człowieka chodzi? Jeśli nikogo przy tym nie krzywdzimy - to moim zdaniem nic nikomu do tego, a nienawiści i wszędobylskiej zawiści jest tutaj sporo. No ale cóż może oczekiwać od znudzonych swoim życiem ludzi, którym przyjemność sprawia wtrącanie w nosa w nieswoje sprawy? Tylko, jedynie OLAĆ. Uczę się tego, i myślę, że nawet dobrze mi to wychodzi ;)
   Dlaczego Melancholia? Sama nie wiem. Myślę, że to właśnie dlatego, że sama jestem tą całą melacholią. Lubię czasem usiąść, zamulić, powspominać lepsze i gorsze czasy. I tak! That's the point! Wspomnienia - coś, czego nigdy nie chcę utracić. A blog mi w tym pomoże. Ale nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak było ciężko wymyślić nazwę bloga, która byłaby dostępna, a niekoniecznie był to zlepek jakichś cyferek na końcu wyrazu, które kompletnie by mi się nie podobały. A jeszcze bardziej się denerwowałam, kiedy z ciekawości sprawdzałam, co to za blogi pozajmowały moje potencjalne nazwy, a okazywało się, że nie było na nich żadnej notki! Yhhh... 
   I tym "optymistycznym" akcentem zakończę moją pierwszą (nareszcie!) notkę. Myślę, że regularne blogowanie sprawi mi duuużą przyjemność :)


    Trzymajcie kciuki, żebym wreszcie się wzięła w garść!