wtorek, 22 marca 2016

Znowu ja!


    Cholera. Nie mam pojęcia jak to się stało. Te dni minęły mi tak ekspresowo. Zanim spojrzałam na kalendarz, był już 22 marca. Ale nie ma co rozpaczać, bywały dłuższe przerwy ^^. Może zacznijmy od początku. Jedenastego marca z samiutkiego rana wyjechaliśmy do Niemiec. Spędziliśmy tam ok. 4 dni, w poniedziałek wieczorem byliśmy już z powrotem. Nawet nie wiecie, jak mnie takie wyjazdy cieszą. A jeszcze gorszym uczuciem jest to, które towarzyszy mi podczas powrotu: jakaś depresja, czy nie wiem jak to nazwać. No ale kompletnie wszystkiego się odechciewa, a wrażenie szarości, pustości i powrotu to swoich spraw jeszcze bardziej przytłacza. Też tak macie? Nie obyło się bez kilku wkurzających spraw, ale ogólnie wyjazd na plus. Byliśmy tam w międzyczasie na basenie w Norymberdze - jeśli jesteście miłośnikami zjeżdżalni a będziecie przejeżdżać przez to miasto, wstąpcie tam. Jest ich tam ok. 12 lub 13, przy czym niektóre z nich są tak ekstremalne (tak wyglądały w moich oczach), że nie wsiadłabym do nich nawet jakby mi zapłacili. Ale pływać za to uwielbiam Zdecydowanie za rzadko chodzę na baseny. We Wrocławskim aquaparku denerwuje mnie to, że jak na rozmiary obiektu, jest tam bardzo mało miejsca do pływania. Dodatkowo codziennie z pięć wycieczek, i już w ogóle tłok. Choć tam nie było lepiej, do domu wróciłam z kilkoma dodatkowymi siniakami. Następnego dnia postawiliśmy na miasteczko Coburg, po którym spacerowaliśmy, zjedliśmy pyszne bratwursty, i pod koniec wstąpiliśmy do zamku, w którym mogliśmy obejrzeć m.in. średniowieczne zbroje, bronie druki czy meble. W poniedziałek zdążyłyśmy pojechać na małe zakupy, na których dostałam od mamy koszulę z Tally Weijl. Ale ostatnio miałam jakiegoś pecha do zakupów, nic a nic mi się nie podoba. Zaczęło się to już we Wrocławiu, kiedy chciałam pochodzić po sklepach w nieokreślonym celu, a z których wracałam z pustymi rękami. Mój portfel się cieszy! Te kilka dni zleciało mi ekspresowo. Aha! I na początku marca zrezygnowałam z pracy. Tak, szefowa wkurzyła mnie wtedy maksymalnie, praca przestała mi się podobać, a ja zaczęłam rozglądać się za praktykami. Ale powiem Wam, że mimo ofert widniejących na stronach, ciężko trafić na kogoś, kto przyjmie studenta dziennego. Wysyłałam CV, ale póki co niestety nikt nie zadzwonił. Ale nie ukrywam, że zdecydowanie wolałabym obyć chociażby te darmowe praktyki w niewielkiej firmie. Raczej nie nadaję się do korporacji. Ale jeśli niczego nie znajdę, przejdę się nawet po głupich bankach - w końcu to też już coś. Ale te kilka dni wolnego od pracy dobrze mi zrobiły, już zapomniałam, że tydzień może być taki długi! W niedzielę pojechaliśmy na Ślężę. Byłam tam w gimnazjum na wycieczce szkolnej, i... kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że całkiem inaczej ten szlak zapamiętałam. Dziwiłam się, nie wiedziałam dlaczego. Na szczycie, po długiej i męczącej wspinaczce (prawie dosłownie!), okazało się, że jest duuużo różnych tras, a my wybraliśmy tę najpopularniejszą, a zarazem dość trudną z nich. Byłam przerażona jak widziałam stromą górę, po której musieliśmy wejść, a która ciągła się w nieskończoność. Moje mięśnie umierały już w tamtej chwili, jeszcze gorzej jest z nimi teraz. Namęczyłam się ogromnie, ale to wina po prostu braku jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Przydałoby się to zmienić, zwłaszcza, że przytyłam te 1,5-2 kg, co u mnie od razu widać. Ale sukcesywnie na szczycie byłam z siebie mega zadowolona. Usiedliśmy sobie w knajpie znajdującej się tam, wypiliśmy herbatę, zjedliśmy szarlotkę i schodziliśmy na dół. W sumie trwało to wszystko jakoś ponad 4 godziny. Następnym razem Śnieżka! 
Wczoraj byłam bliska rozpoczęciu regularnych ćwiczeń, ale przez moje zakwasy plan niestety nie wyszedł. Wiem, że na nie najlepsze są ćwiczenia, ale nie jestem też masochistką :D
Przez myśl przemkną mi pomysł zrobienia sobie sombre... no nie wiem, nie wiem. 

poniedziałek, 29 lutego 2016

Dodatkowy dzień w roku.


    Dziś 29. lutego, chciałam jeszcze wykorzystać ten jeden dodatkowy dzień, i napisać coś tutaj jeszcze w tym miesiącu. I na 99% rzucam swoją pracę. Szefowa mnie maksymalnie wkurzyła ostatnio, w ogóle już nie sprawiało mi przyjemności przychodzenie tam. Planuję rozglądnąć się za jakimiś praktykami, okazało się, że Kuźnia Kadr skończyła swoją działalność w 2015 roku, i teraz musimy załatwiać je sobie sami. Mam nadzieję, że znajdę coś w miarę fajnego, niekoniecznie takiego, gdzie moim głównym obowiązkiem będzie robienie kawy. Pożałowaliby, haha. Nie lubię kawy, więc też najpewniej nie potrafię jej robić. Ale ostatnio jak byłam w Costa Cafe, zakochałam się w kawie karmelowej. Coś przepysznego, i jeśli będziecie tam lub w McCafe, koniecznie tego spróbujcie. Ja wiem, że takie "kawy" to nie kawy, ale jednak nawet takiemu anty-kawowiczowi posmakowała, a to już coś znaczy. I pierwszy raz od dłuższego czasu źle się poczułam z moją figurą. Waga jest względnie stała, ale widzę, że zebrało się tu i ówdzie trochę zbędnego ciała. Musze zacząć ćwiczyć, muszę! I nie wiem, czy to też nie jest wina tego, że swojego czasu nie jadałam regularnie, często przez cały dzień na kanapkach itp., i kiedy zaczęłam jeść coś bardziej pożywniejszego, nie zaczęło mi się odkładać więcej, niż powinno. Regularne jedzenie jest naprawdę ważne. Pochodziłabym na jakiś fitness, wtedy jest większa mobilizacja. Muszę się rozglądnąć. Nawet dla własnego samopoczucia warto się poruszać. Najchętniej to bym w ogóle grała w siatkówkę. Nie jestem i nigdy nie byłam dobra, ale grać za to uwielbiam. We wszelkie gry zespołowe. Obawiam się jednak, że nie będę miała takiej możliwości. Zajęcia na 8 i wstawania w konsekwencji przed 7 kompletnie mi nie służą. Jestem wtedy okropnie nie wyspana, co odsypiam w dzień, przez co wydaje się on być dużo, dużo krótszy. Czuję, że to też jakieś przesilenie na mnie tak wpływa. Jeszcze dzisiaj wyskoczyło mi kilka pryszczy. Kompletnie nie mam pojęcia od czego tak się dzieje, ciężko mi zidentyfikować przyczynę. To może być wszystko, a wydaje mi się, ze nie jadłam niczego konkretnego, co miałoby to spowodować. Za oknem pogoda szaro bura. Nie podoba mi się to. Przydałaby się jakaś integracja 2. Może nawet rzucę taki pomysł, bo było super. Najlepsze jest to, że zazwyczaj na zajęcia przychodzi połowa mojej grupy, co sprawia, że drugiej połowy pewnie nawet nie kojarzę. Jak dobrze, że istnieją fejsbuki i inne, mogę tam chociaż części osób się nauczyć. Ale kolejne spotkanie przy piwku i tak się przyda. Za mną dwa odcinki dr House'a, da się wkręcić, oj da. Za to przeczytałabym jakąś książkę. Lubię wciągające dramaty, thrillery, najlepiej takie, co potrafią zaskoczyć. Ktoś, coś? <wciąż ma złudną nadzieję, że ktoś czyta te bazgroły>. Chyba nawet przejdę się do biblioteki. 
Na zajęciach spokojnie póki co, ale wiadomo - to dopiero początek i wszystko będzie wychodzić w trakcie. Cieszę się jednak, że w tym semestrze będziemy mieli sporo laborków, co mam nadzieję, trochę nas upraktyczni (tak, wiem, takiego słowo nie istnieje). Chociażby ta rachunkowość. Co tam, że dzisiaj przez 1,5 godziny próbowaliśmy ogarnąć program, który nie chciał działać, i nic konkretnego nie zrobiliśmy, ale zawsze to coś.A zaraz chyba zmykam spać. Rano jestem nieprzytomna, kiedy kładę się po północy. Nic konkretnego nie wniosłam, ale warto w końcu czasem cokolwiek uaktualnić tutaj, zwłaszcza, że blogowanie wciąż przynosi mi tyle samo przyjemności. 

środa, 24 lutego 2016

Po integracji!


A tak pomyślałam, że coś tutaj napiszę. Pewnie będzie to króciutki post, ale takie też mogą się zdarzyć. Wczoraj byłam na spotkaniu integracyjnym mojej nowej grupy. I wiecie co? Nie liczyłam na to, że przyjdzie co najmniej połowa osób, która się zadeklarowała. Przyszli wszyscy, a nie wiem nawet czy nie więcej. W sumie było nas jakoś osiemnastu. I przezajebiście się bawiłam! Mega mi się podobało. Super się gadało, dużo śmiechu, dużo piwa, świetni ludzie. Wiadomo, że wszystko będzie wychodziło w praniu, zwłaszcza, że poznałam w sumie dopiero połowę grupy, ale fakt, że udało nam się zorganizować spotkanie w dość szybkim tempie, dodatkowo na którym nie pojawiły się 3 osoby, już o czymś świadczy. Tamta grupa nie była zła, ale do tej pory, czy to w gimnazjum czy liceum, miałam tak rozbite klasy, że nie dało się nic zaplanować. Tym razem było inaczej, i mam nadzieję, że wszyscy będziemy żyć w zgodzie. Miałam też wykład na 10. Nie poszłam... Chciałam iść, ale tak nie chciało mi się wstawać, że lenistwo wygrało. Na następne będę już chodzić. Postaram się jak najszybciej uzupełnić notatki, a resztę ogarniać na bieżąco. Może nie będzie tak źle, ale zaliczenie z Bankowości od 60% mnie dobiło. Ale dam radę, kto jak nie ja?! Dzisiaj jeszcze do pracy, cholernie mi się nie chce. Jeszcze staram się oszczędzać głos, bo wydawało mi się, że wczoraj nadwyrężyłam moje struny głosowe. Raz miałam tak po półmetku, po nim, przez kilka dni nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Oby (odpukać!) nie było tak tym razem. Wczoraj odbyło się też nasze pierwsze seminarium. Jestem zadowolona, że wybrałam akurat tą babeczkę, bo widać, że maksymalnie się angażuje w swoich podopiecznych, dodatkowo zakres tematów do wyboru jest spory, więc myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Zwłaszcza, że jest nas jedynie szóstka - będzie mogła się skupić o wiele bardziej, niż przy dwudziestoosobowej grupie, i poświęcić każdemu odpowiednio dużo czasu. Powoli testuję nowy podkład mineralny, ale pełną recenzję postaram się dać w przeciągu kilku dni.
    Jest dobrze. Tzn. wiadomo, zawsze znajdzie się coś do poprawy, ale ja staram się naprawdę cieszyć tymi najmniejszymi rzeczami. Nie wymagam zbyt wiele od życia. Nawet jak narzekam tutaj w praktycznie każdej notce - to jest naturalny odruch każdego człowieka. Jakoś trzeba sobie z tym radzić. Ale cieszę się ogromnie, że tak to się wszystko potoczyło. W swoim czasie przeżywałam koszmar, nikomu tego nie życzę. Naprawdę. Nawet największemu wrogowi. I mimo, że już teraz pisząc o tym tutaj nie odczuwam tego aż tak bardzo, trochę nawet już odrzuciłam to z pamięci, to na pewno w jakimś stopniu oddziałało na mnie i na mojej psychice. Jeśli możecie spać spokojnie, doceńcie to. Macie przeogromne szczęście.
    Zmykam się ogarniać! Moje lenistwo mnie przeraża...

poniedziałek, 22 lutego 2016

Zaczynamy.


    Zrobiłam sobie trochę przerwy. Nie chciałam po prostu po raz kolejny pisać tego samego. Dzisiaj przychodzę z małą aktualizacją. Co u mnie? Hmm... Nie pamiętam nawet na czym skończyłam. Mówiłam, że wszystko zaliczone? Raczej tak. Więc te niemal dwa tygodnie odpoczynku zleciały błyskawicznie. Dzisiaj zaczęłam nowy semestr z moją nową grupą. Wg rozpiski jest nas aż 37, więc sporo. Mam okropnie słabą pamięć do twarzy, i póki zapamiętam tych wszystkich ludzi, trochę czasu minie. W tamtym tygodniu miało być spotkanie integracyjne, jednak się nie odbyło. Najprawdopodobniej spotkamy się jutro - a nuż się uda, bo z moją poprzednią grupą, choć i lubiłam, ciężko było zorganizować cokolwiek. Przedmioty są całkiem nowe, mam nadzieję, że nie sprawią zbyt wielu problemów. W piątek moja współlokatorka urządziła parapetówkę, wypiłam kilka lampek wina, posiedziałam, i było nawet całkiem miło. Parapetówa u Justyny też była świetna, chyba, że już o tym wspomniałam. Miałam zacząć ćwiczyć, i co? Wyszło jak zawsze niestety, ale mam nadzieję, że jeszcze wróci mi mobilizacja. Kupiłam dzisiaj organizer z biedronki! Chciałam gdzieś go zdobyć już wcześniej, i taką mi biedronka niespodziankę zrobiła. No dobra - vintedy mi przypomniały. Ale miałam za to szczęście, że cokolwiek jeszcze zostało na półkach. Efekt bardzo mi się podoba, i nie sądziłam, że się to sprawdzi aż w takim stopniu.
    Denerwuje mnie już ta praca, denerwuje mnie już szefowa, mam trochę na to kolokwialnie mówiąc "wyjebane", nie będę przecież dokładać sobie stresów, co też odbija się na tym, że nie chce mi się do tej pracy chodzić. Plus to, że mimo, że dobrze wiedziała o tym, że zaczyna mi się nowy semestr, nie miałam do końca stabilnego planu, bo często zmienia mi się to wszystko w trakcie, robiła jakieś akcje, kiedy powiedziałam jej, że dam radę być póki co w środę. W inne dni kończę zajęcia po 16, więc to raczej fizycznie niemożliwe, żebym zdążyła. Niby o tym wiedziała, ale te jej głupie pretensje w głosie da się wyczuć na kilometr. Okropnie mnie irytuje też to, że ma jakieś fochy jak sprzedaż danego dnia nie pójdzie dobrze. No kur*a mać, co ja mam zrobić, jeśli w ogóle mało ludzi podejdzie do tego stoiska, w jaki sposób ja mam coś komuś wtedy sprzedać. Kiedy już ktoś się pofatyguje, na 99% coś kupi, z tym nie mam problemu. Ten 1% to sytuacje kiedy aktualnie czegoś nie mamy, albo w ogóle danej rzeczy nie sprzedajemy. Ewentualnie jak ktoś jest mego niezdecydowany np. do wyboru koloru szminek, w końcu ja też tak bardzo często mam. No ale siłą rzeczy, przecież nie wstanę i zaciągnę kogoś siłą. Szlag mnie czasem trafia. Szkoda, że wtedy nie liczą się te dni, kiedy miałam super utarg, a ostatnio zdarzało się takich sporo. Prawda jest taka, że nic mnie tam nie trzyma, i chętnie porozsyłam CV gdzieś indziej i spróbuję innej pracy. Yhh... okropnie to na mnie wpływa. A poza tym marne 8 zł/h nie jest jakąś super stawką, a raczej grubo przeciętną wręcz, więc nie będę jej niewiadomo jak wdzięczna, że w ogóle tam pracuję, no bez przesady. Z drugiej strony, mam wrażenie, że ona myśli, że będę tam u niej cały czas. Dodatkowo dochodzi kwestia wolnych niedziel - nie oczekuję ich przez moje widzi mi się, ale mam okropny problem, kiedy chcę wolną niedzielę w zamian za jakiś inny dzień, kiedy np. jadę do Niemiec. Jutro do niej przedzwonię i zapytam, mam nadzieję, że się zgodzi. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a praca dla studentów się znajdzie. Takie moje narzekania, wiem, że pewnie w tym momencie kogoś zamęczam, jeśli ktoś to czyta, ale od razu mi lepiej, uwierzcie mi. Czasami tego trzeba. Dodatkowo planujemy zmienić na wakacjach mieszkanie. Non stop czynsz jest podwyższany, i cena jaką płacimy za tą dwójkę co ją wynajmujemy, już dawno przewyższyła ją wartość. Myślę, że za taką kasę bez problemu dało by się znaleźć kawalerkę. Tak zrobimy, zwłaszcza, że prywatność też je bardzo ważna. Ale tak ogólnie to nie narzekam na dziewczynę mieszkającą obok, żyjemy w zgodzie i całkiem miło się rozmawia. 
    Skusiłam się w końcu i kupiłam podkład mineralny Annabelle Minerals. Mega jestem ciekawa jak się sprawdzi u mnie. Zamówiłam go w kolorze Golden Fairest i wydaje się być idealny, ale te spróbuję przetestować jutro. Myślę, że dodam też jakąś recenzję. Z początku stawiałam na wersję kryjącą, ale w miarę zagłębiania się w opinie o nich, postawiłam na matującą. Aż mnie zżera ciekawość. Nie bawiłam się w próbki, i mam nadzieję, że to się opłaciło. Na pewno dam znać co i jak, i w szczegóły zagłębię się w osobnym poście. A ja pomimo, że sporo odespałam po południu czuję, że zamykają mi się oczy. Jutro kolejna porcja zajęć, na czele z seminarium o godzinie 16 - żyć nie umierać!

środa, 10 lutego 2016

Czy to już...?

   

  O tak. Czekałam na ten moment. Pisałam na początku stycznia, jak bardzo bym chciała być już po. Po wszystkim. Po tym pieprzonym wszystkim. I... jestem! Pokonałam sesję! Zdałam wszystko, już z głowy! Tak bardzo czekałam na ten dzień. Coś przezajebistego, uwierzcie mi. Choć i tak miałam więcej szczęścia niż rozumu, choć i tak nie uczyłam się wciąż dostatecznie dużo, to jakoś poszło. Pamiętacie jak mówiłam, że pokonam tę głupią rachunkowość? Pokonałam! Tzn. nie jestem z tego dumna ani jakoś bardzo zadowolona, bo egzamin zdałam dzięki internetowi oraz jednej osobie, no ale z głowy. Jednak pocieszam się tym, że studenci ściągają notorycznie - ja na tym egzaminie ściągałam więcej niż przez całe moje studenckie życie. Miałam farta albo coś - pomimo, że były mega trudne zadania, ja nie umiem ściągać, a ludzi od pilnowania było 4 zamiast 2 jak co roku - jakimś cudem udało mi się spisać wszystko to co chciałam. No, może nie do końca wszystko, ale wystarczająco. Wiele osób nie zdało - ale też trafiły im się bardziej kiepskie miejsca niż u mnie. Mazur stała za mną cały czas. I ten stresujący moment, kiedy idzie przejść się po sali, a Ty masz może zaledwie pół minuty na znalezienie konkretów. Ale poszło. Inni nie mieli tyle, hmm... szczęścia. Na dodatek to wszystko odbijało się na tym, że kiedy chciałam tuta coś napisać, to zawsze jakoś skutecznie zniechęcał mnie fakt, że tyle się denerwuję przez te egzaminy, jeszcze tutaj niepotrzebnie doprawiałabym sobie tego stresu. Wolałam poczekać - myślę, że teraz jakoś uda mi się trochę częściej tu zaglądać. A co do stresu - ja, we własnej osobie, jestem kłębkiem nerwów przez każdym egzaminem, i stresuję się chyba za wszystkich. Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek aż tak się tego wszystkiego bał, jak ja. Jakieś sposoby, rady? W tym tempie chyba nie wytrzymam psychicznie do końca studiów. A to dopiero półmetek! Właśnie, może jakiś bal studencki? Czy coś...? Przydałoby się! Od wczoraj ruszyły również zapisy na promotorów. Nie ma to jak wybierać promotora specjalizujących się w danym zakresie wiedzy, nie mając pojęcia o czym chce się pisać pracę. Wzięłam nawet laptopa do pracy, bo miałam na rano, a można było się zapisywać od 9. Nasz kochany system, jak zwykle nie zawiódł (ironia -.- ). Wiedziałam, że tak będzie, serwery przepełnione, errory wyskakujące chyba każdemu studentowi 10 razy na minutę, i mój zapis został ogarnięty dopiero przed 10. I tak do babeczki, do której startowałam zostało wiele miejsc jeszcze. Byli też tacy, u których miejsca zajęły się błyskawicznie, i to pewnie przez nich było tyle problemów. Wczoraj po pracy wróciłam do domu, i do w pół do pierwszej w nocy czytałam opinie o tych ludziach, żeby choć trochę wiedzieć, na kim, na czym się skupić. Ci najlepsi specjalizowali się w rachunkowości - a ten fakt skutecznie odstraszał mnie mimo wszystko, przed wybraniem ich. Jakoś sobie nie wyobrażam siedzieć i pisać pracę o tym. Tzn. na dzień dzisiejszy. Ale to może dlatego, że w ogóle nie wyobrażam sobie pisać kilkadziesiąt stron na jakiś temat. Help, pocieszcie mnie, że to nie takie trudne! Dziesięciostronnicowy esej już za mną - to już coś! W końcu tyle osób się tak pięknie obroniło... co nie? 
    Jutro idę na hennę brwi do kosmetyczki, będę robić to pierwszy raz. Już tak się przyzwyczaiłam do malowania brwi, choć zawsze uważałam, że tego nie potrzebuję, a teraz chcę spróbować jeszcze zaoszczędzić więcej czasu rano, i móc pomijać tę czynność. Może akurat będzie ok - oby tego nie spieprzyła. Tfu, Tfu! W ogóle to o 21 się obudziłam, bo spałam jakieś 2 godziny. no ale musiałam, ostatnio coś taka strasznie przemęczona chodziłam. Za mało snu, egzaminy, praca, picie u Darii, potem lekki kacyk. A w piątek jedziemy do Opola! Chciałabym też wybrać się do Zakopanego. Nie wiem co mnie natchnęło, no wydawało mi się, że nie przepadam za górami, ale jak widzę mnóstwo zdjęć znajomych z tego miejsca, to idzie się zakochać. Może się uda. Tyle rzeczy by człowiek chciał zrobić. Chcieć to móc? Zobaczymy. 
    Na ten moment kończę, obejrzę jeszcze wieczorem PLL, i coś pewnie się wymyśli. A tymczasem, mogę odpoczywać, i cieszyć się pierwszymi na tych studiach feriami </3 

środa, 3 lutego 2016

Do przodu!

    
    Jak te dni szybko lecą! Nie miałam coś siły tutaj nic pisać, zaliczenia całkowicie mnie pochłonęły. I wiecie co? Został już tylko jeden egzamin! Dokładniej z rachunkowości, za tydzień w poniedziałek. Póki co wszystko zaliczone do tej pory, i oby (odpukać!) było tak do samego końca. I tak niektóre rzeczy zdawałam pewnie fartem, no ale, komu to się nie zdarzyło na studiach. Nie ma czym się chwalić, jeśli chodzi o oceny, ale nie one są przecież ważne, w tym całym papierku na zakończenie. Już za niedługo trzeba będzie wybrać promotora, aż mi się nie chce o tym wszystkim myśleć. Noe grupy już utworzone, u mnie będzie ok. 37 osób, co wydaje się być sporą liczbą. Smuci mnie to najbardziej, że nie będę już się widywać z osobami ze starej grupy, no ale nowi ludzie też mogą być ciekawi. Zobaczymy jak będą wyglądać zajęcia w tej specjalizacji, ale i tak cieszę się, że nie wybrałam rachunkowości. Zawsze mogę to wybrać na magisterce, a teraz nie czuję się w tym ani trochę mocna. A ze względu na kierunek, zajęcia z tego przedmiotu i tak będę mieć i tak. Wszystko wyjdzie w praniu, nie ma co się nad tym tak zastanawiać. 
    Na weekend byłam w Ząbkowicach, w między czasie przyjechała moja mama, w sumie sporo rzeczy jakoś się wydarzyło przez ten czas. Mamy nowa mikrofalówkę, mama kupiła mi też koszulę i bluzkę z Mohito, ja kupiłam sobie nowy stanik, a taki ten miesiąc znów biedny wyszedł, zwłaszcza, że będę musiała jeszcze odwiedzić ginekologa, itp. Ale już 10. będzie wypłata, zawsze to jakiś dodatkowy grosz. O! I najważniejsze! Musieliśmy dać ogłoszenie na miejsce w pokoju zamiast Łukasza. Daliśmy stosunkowo niską cenę, ale osobiście bałam się, że w 4 dni nikt się nie znajdzie. Jakie było moje zdziwienie, jak miałam ponad 30 odpowiedzi na facebooku, i sporo telefonicznie. Zaprosiłam wstępnie kilka osób, ale i tak wzięliśmy pierwszą oglądającą, bo nie mieliśmy czasu za bardzo, żeby bawić się w jakieś castingi. Na razie jest ok, mam nadzieję, że jakoś będziemy się dogadywać :) I tak planujemy znaleźć w miarę możliwości w czerwcu/na początku lipca jakąś kawalerkę. Zawsze to jakaś większa prywatność. I tak aż mi się nie chce myśleć, ile pieniędzy trzeba władować w czyjeś mieszkanie. Niestety kredyt to jest chyba jedyna możliwość, aby mieć dla siebie jakiś swój kąt. Zadłużyć się na całe swoje życie, żeby mieć kilka metrów kwadratowych dla siebie - masakra, no ale taka rzeczywistość. Znajdź do tego dobrą pracę, raty same się nie będą spłacać - marzenie. Aż zamiast motywować, to wszystko ciągnie człowieka w dół.
    W ogóle to z recenzji dostałam 8/10 pkt, i jestem baaardzo mile zaskoczona! Bałam się, że ten bełkot nie zostanie oceniony nawet na połowę punktów, ale nie jest źle. A jeszcze bardziej zaskoczyło mnie zaliczenie z finansów, a raczej jego wyniki. Nie wiem, czy wspominałam o tym jak mi poszło, ale wydawało mi się w każdym razie, że nie wyciągnę na tą tróję, bo babka jest wymagająca, i tak nas jeszcze straszyła, że tyle musimy umieć, że na 4 trzeba umieć ponad podstawowe rzeczy, a na 5 to już w ogóle! Ja źle napisałam jedno zadanie, drugie tak o, a trzecie wcale nie lepiej, ale jednak wykładowczyni doceniła moje możliwości i dała mi 4+! Co prawda tak pobłażliwie podeszła do większości osób, bo od czwórek i piątek aż się roiła, no ale i tak jest mega kochana. Z ubezpieczeń babka też wykazała się jakimś człowieczeństwem aż ponad moje oczekiwania, bo podobno obniżyła progi tak, żeby wszyscy zdali. Dostałam 3, i wydaje mi się, że dość naciągane, ale co tam, i tak się cieszę. Teraz tylko największa zagadka - egzamin z facetem, który zamiast rachunkowości, rysował na tablicy babki z cyckami. Tak - mój jedyny i ostatni wykład. Trzymajcie kciuki! A jak u was? Jak egzaminy?
    Idę zaraz robić obiad - rybę z ziemniakami i surówką. Oby wyszła dobra! A 12-stego lutego parapetówka u Justyny w Opolu! Nie mogę się doczekać. 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Sesja trwa.


   Tak, tak, wiem, już długo nie dawałam znaku życia. Ale tyle razy chciałam! Naprawdę, blogowanie sprawia mi dużo frajdy, ale jednocześnie przeżywam mnóstwo stresu związanego z tą całą głupią sesją, i to mnie powstrzymywało. Dzisiaj, teraz, jakoś tak postanowiłam napisać tutaj parę słów. Jak tam u mnie? Właśnie wróciłam z korków z Rynków Finansowych, z których mam jutro egzamin, i niestety czarno to widzę... Zadania nie są same w sobie bardzo trudne, ale jest ich sporo, i boję się, że nie zapamiętam wszystkiego. Niestety miałam tylko jeden dzień na naukę, no i jeszcze jutro całe rano, bo koło dopiero o 15. Spytacie - dlaczego? (Tak, tak, wiem, i tak nie spytacie). Otóż miałam takie szczęście w nieszczęściu, że rachunkowość napisałam na tyle dobrze, żeby uzyskać co najmniej 40% i mieć dopytkę właśnie dzisiaj rano, a na tyle źle, że niestety zabrakło mi tych punktów do zdania. Sporo się uczyłam, jednak przyznam - wciąż nie tyle ile powinnam. Ale wiecie co? Dała ten sam zestaw pytań! Gdybym tylko wiedziała, to bym się głównie na nich skupiła, a teraz mam wrażenie, że popełniłam te same błędy. Ale trzymam sama za siebie kciuki, i wy też trzymajcie, żebym co najmniej tę połowę punktów miała. Inaczej się załamię, really. Reszta leci ok. Ale zapewne do jutra. Ah, szkoda, że ta rachunkowość mi przeszkodziła w przygotowaniach. To znaczy, przykłady student pewnie uczyły się dzień i noc dwóch przedmiotów na raz, ale nie ja. Taki leń, okropny leń. Znacie na to jakieś lekarstwo? Najlepsze jest to, że nigdy taka nie byłam! Zawsze nauka nie sprawiała mi żadnych problemów, i ambicje też sięgały wysoko. W liceum już się to zmieniło. Nie to, że przeszkadza mi to jakoś bardzo, ale... no ale. Nie chcę też żyć, aby żyć. Przydałoby się zadbać nad jakością tego życia. A plusy ostatniego miesiąca? Udało mi się trochę odłożyć! Grudzień zeżarł mi wszystkie moje pieniądze, ale styczeń okazał się pod tym względem hojny. Oby tak dalej! Minusem jest to, że cholernie marznę w pracy, a to przekłada się na moje zdrowie. Już czuję, że coś mnie bierze. Ja, która nigdy praktycznie nie chorowałam. No ale co zrobić. Ubieram się najcieplej jak potrafię, ale widocznie nie daje to nic konkretnego. Zmęczona jestem tym wszystkim. Chciałabym wrócić z pracy, z uczelni, i usiąść sobie po prostu, nic nie musieć dodatkowo robić. To mi się podoba w pracy. Najczęściej jest tak, że po prostu odbębnisz te 8 godzin i tyle. Pomijając oczywiście prowadzenie domu, ale to jest naszym obowiązkiem praktycznie zawsze. Oby coś te studia dały.
    I widzicie, tylko studia, studia, zimno, smarkanie, studia, sesja, sesja, nauka. Takie moje życie na krawędzi w tym czasie, jak widać. Jak to wszystko minie, to będę chciała rozwinąć bloga. Mam na myśli jakichś więcej postów tematycznych, recenzje, itp., itd. Chciałabym zrobić również aktualizację moich włosów, pielęgnacji. Pomyślę. Póki co kończę, nie zanudzam więcej. Pójdę się wykąpać i dalej robię te zadania. Trzymajcie kciuki!

    Obrazek wyżej, takie prawdziwe.