poniedziałek, 25 stycznia 2016

Sesja trwa.


   Tak, tak, wiem, już długo nie dawałam znaku życia. Ale tyle razy chciałam! Naprawdę, blogowanie sprawia mi dużo frajdy, ale jednocześnie przeżywam mnóstwo stresu związanego z tą całą głupią sesją, i to mnie powstrzymywało. Dzisiaj, teraz, jakoś tak postanowiłam napisać tutaj parę słów. Jak tam u mnie? Właśnie wróciłam z korków z Rynków Finansowych, z których mam jutro egzamin, i niestety czarno to widzę... Zadania nie są same w sobie bardzo trudne, ale jest ich sporo, i boję się, że nie zapamiętam wszystkiego. Niestety miałam tylko jeden dzień na naukę, no i jeszcze jutro całe rano, bo koło dopiero o 15. Spytacie - dlaczego? (Tak, tak, wiem, i tak nie spytacie). Otóż miałam takie szczęście w nieszczęściu, że rachunkowość napisałam na tyle dobrze, żeby uzyskać co najmniej 40% i mieć dopytkę właśnie dzisiaj rano, a na tyle źle, że niestety zabrakło mi tych punktów do zdania. Sporo się uczyłam, jednak przyznam - wciąż nie tyle ile powinnam. Ale wiecie co? Dała ten sam zestaw pytań! Gdybym tylko wiedziała, to bym się głównie na nich skupiła, a teraz mam wrażenie, że popełniłam te same błędy. Ale trzymam sama za siebie kciuki, i wy też trzymajcie, żebym co najmniej tę połowę punktów miała. Inaczej się załamię, really. Reszta leci ok. Ale zapewne do jutra. Ah, szkoda, że ta rachunkowość mi przeszkodziła w przygotowaniach. To znaczy, przykłady student pewnie uczyły się dzień i noc dwóch przedmiotów na raz, ale nie ja. Taki leń, okropny leń. Znacie na to jakieś lekarstwo? Najlepsze jest to, że nigdy taka nie byłam! Zawsze nauka nie sprawiała mi żadnych problemów, i ambicje też sięgały wysoko. W liceum już się to zmieniło. Nie to, że przeszkadza mi to jakoś bardzo, ale... no ale. Nie chcę też żyć, aby żyć. Przydałoby się zadbać nad jakością tego życia. A plusy ostatniego miesiąca? Udało mi się trochę odłożyć! Grudzień zeżarł mi wszystkie moje pieniądze, ale styczeń okazał się pod tym względem hojny. Oby tak dalej! Minusem jest to, że cholernie marznę w pracy, a to przekłada się na moje zdrowie. Już czuję, że coś mnie bierze. Ja, która nigdy praktycznie nie chorowałam. No ale co zrobić. Ubieram się najcieplej jak potrafię, ale widocznie nie daje to nic konkretnego. Zmęczona jestem tym wszystkim. Chciałabym wrócić z pracy, z uczelni, i usiąść sobie po prostu, nic nie musieć dodatkowo robić. To mi się podoba w pracy. Najczęściej jest tak, że po prostu odbębnisz te 8 godzin i tyle. Pomijając oczywiście prowadzenie domu, ale to jest naszym obowiązkiem praktycznie zawsze. Oby coś te studia dały.
    I widzicie, tylko studia, studia, zimno, smarkanie, studia, sesja, sesja, nauka. Takie moje życie na krawędzi w tym czasie, jak widać. Jak to wszystko minie, to będę chciała rozwinąć bloga. Mam na myśli jakichś więcej postów tematycznych, recenzje, itp., itd. Chciałabym zrobić również aktualizację moich włosów, pielęgnacji. Pomyślę. Póki co kończę, nie zanudzam więcej. Pójdę się wykąpać i dalej robię te zadania. Trzymajcie kciuki!

    Obrazek wyżej, takie prawdziwe.

czwartek, 14 stycznia 2016

Notka o niczym.

    
    Dwa razy zbierałam się, żeby coś napisać. Ale gdy tylko chciałam zacząć, rezygnowałam. Nie wiem dlaczego. Może to przez przygnębienie związane z tymi pieprzonymi zaliczeniami? Może dlatego, że nic nowego bym tutaj nie napisała? Nie wiem, tak jakoś po prostu. Właśnie przed chwilą wzięłam ciepłą kąpiel, w międzyczasie robię rachunkowość, ale coś ciężko mi idzie. Miałam dzisiaj zaliczenie z finansów, ale nic nie chcę na ten temat mówić. Po wylosowaniu pytań i po napisaniu byłam w miarę zadowolona, jednak gdy uświadomiłam sobie, że coś namieszałam, entuzjazm opadł, i przyszedł strach, czy to zdam. Nie chcę zawracać sobie teraz tym głowy. Zobaczymy w przyszłym tygodniu. Styczniu, zleć szybciej! Jutro może jeszcze z rana skoczę do jakiegoś lumpka, ot tak, z czystej przyjemności. Ale i tak trzymam się postanowienia, że chcę oszczędzać. Nie mam zbyt wielu wydatków na szczęście, a taki ciuszek z sh nie obciążą jakoś wielce mojego portfela. O ile coś znajdę, bo różnie to bywa. Jakoś zapał mi trochę zmalał do wszystkiego. Może to przejściowe? Oby. I już wiem jeszcze jakie mam postanowienie! Przede wszystkim MNIEJ FAST FOODÓW. Tak, trochę to zaniedbałam, i w tamtym roku w Mc bądź KFC byłam stosunkowo często. A da się bez tego żyć. Zwłaszcza, że jako dziecko nie ruszyłabym tego, mimo, że dla innych dzieciaków na wycieczkach była to główna atrakcja. Ale z drugiej strony, przez to przekonałam się do wielu warzyw, które kiedyś byłyby dla mnie nie do przełknięcia. Co prawda w fastfoodach jest tyle warzyw co kot napłakał, ale zawsze coś. Na szczęście nie odbiło się to jakoś znacznie na mojej wadze, ale już moja sylwetka nie jest w takiej kondycje jak kiedyś. Ale to jest do zrobienia, w końcu sobie obiecałam, że jak tylko egzaminy miną, biorę się za to. Wiem, że ostatnio notki są takie same a ja przynudzam, ale naprawdę nie mam weny ani siły na coś kreatywniejszego. Ale myślę, że to kwestia czasu. Jest mnóstwo tematów, które można wyczerpać w notkach, a jednocześnie przekazać coś konkretnego. Może wtedy byłby z Waszej strony jakiś odzew? Ciekawa jestem, czy znajdzie się choć jedna osoba, która czyta te wstrętne wypociny. Nie jest to głównym celem istnienia tego bloga, ale nie powiem - jest to miłe. Ale wiecie co? I tak wychodzę z podziwu, że już tyle notek napisałam. Nie jest to dużo w porównaniu do blogów kilkuletnich, ale nie spodziewałam się takie zaangażowania. Brawo ja! Gdyby tylko działo się w tym czasie coś ciekawego, co bym mogła tutaj opisać, to by było jeszcze lepiej. I chyba zapomniałam wspomnieć, że przed świętami byłam w końcu na poprawieniu refleksów. Jest dużo lepiej! Tzn. wciąż nie są one mocne jak przykładowo pasemka, ale właśnie o taki efekt chodziło. Zdjęcie dodam pewnie przy następnej aktualizacji moich włosów. Ale podciąć końcówki też by się przydało, więc planuję odwiedzić fryzjera niedaleko, w nowo wybudowanym Kauflandzie Coś kojarzę, że wcale nie biorą za to milionów, ale się okaże. 
    I sami widzicie, jakie wychodzą zwyklakowe notki. No nic, tego czasem też mi po prostu potrzeba. Nie macie bloga, a macie ochotę czasem się konkretnie wygadać (nawet o bzdurach), a nie bardzo macie takiej osoby? Załóżcie go! Mówię Wam. A! I w końcu we wtorek odbyła się premiera PLL (na filmwebie była błędna data), jestem już po najnowszym odcinku, i choć akcja nie powala, i pomimo, że jest to odgrzewanie odgrzewanego kotletu, to wbrew innym opiniom, wciąż chętnie to oglądam. Szkoda tylko, że trzeba czekać kolejny tydzień na nowy odcinek! Nie macie co robić z czasem? Zacznijcie oglądać, uzależnienie gwarantowane. 

czwartek, 7 stycznia 2016

Styczeń pełen zaliczeń.

   

    Przychodzę trochę pomarudzić. Nic ciekawego przez ten cały okres nie robiłam. Czyżby moje życie było takie nudne? Nie jest idealne pod tym względem, ale tak tylko wygląda w tych wszystkich notkach. Dopadła mnie taka trochę rutyna, dlatego wszystko wydaje się być takie same. Chciałam zmiany na nowy rok, co nie? A możemy poczekać z tym do czasu po sesji? Styczeń będzie MASAKRYCZNY. Kolokwia po kolokwiach, egzaminy po egzaminach, i to nie takie łatwe. Nie wiem jak ja dam radę, bo boję się bardzo. Ale muszę. Wiem, że jak chcę, to potrafię. Dzisiaj byłam w pracy, ale poprosiłam szefową, żebym oprócz niedzieli chodziła do niej dodatkowo tylko raz w tygodniu, a nie jak zwykle dwa. Zgodziła się, a ja będę mogła w większym stopniu skupić się na nauce. Zaczynam od jutra. Ale naprawdę. Dzisiaj jestem już dość zmęczona, jutro opracuję zagadnienia na ubezpieczenia i zrobię notatki na kolokwium z angielskiego. Coś tam się z tego poduczę, a jak zostanie trochę czasu to wezmę się za finanse. Od poniedziałku ruszam z rachunkowością, no i w międzyczasie muszę zacząć uczyć się z KAKu... Masakra. Aż mi się nie chce o tym myśleć. Byle to przeżyć. Najbardziej martwi mnie ta rachunkowość, bo okropnie poszło mi to pierwsze koło... Ciężko będzie nadrobić tyle punktów. Trzymajcie za mnie kciuki, błagam! 
    Uff... już trochę mi lepiej. Nie mogę się doczekać, jak będę pisała post o tym, jak to dobrze, że sesja już za mną, i że poszło wszystko ok. Udowodnię to sobie, że tak będzie. W ogóle to wkręciłam się ponownie w Dr House'a. Wspominałam już o tym? Oglądam sobie odcinki od początku, tak aby umilić w jakiś sposób czas. A wiecie co jest dzisiaj?! Kolejny odcinek PLL! Co prawda dopiero zostanie (został?!) wyemitowany w USA, a ja wolę poczekać na napisy. Niby dobrze jest podszkolić sobie język oglądając właśnie seriale czy filmy w języku angielskim, ale to jest taki serial (kto ogląda ten wie), za którym trzeba bardzo nadążać. Obawiam się, że miałabym z tym problem, a zależy mi, żeby być ze wszystkimi informacjami i całą akcją na bieżąco. I wiecie co?! W końcu napisała i wysłałam wczoraj recenzje! Chociaż jeden ciężar odpadł. Co prawda termin był właśnie do wczoraj, ale spokojnie zdążyłabym to napisać jeszcze wcześniej. Zaczęłam jakoś po świętach, i tak coś tam po trochę pisałam w każdym dniu, a wczoraj jedynie dopisałam podsumowanie i sformatowałam. Nie jestem ani trochę zadowolona z tej pracy, bo nie pisałam jej z przyjemności, i mało co się przykładałam chociażby do stylu i informacji, które zagłębiając się głębiej w książki z bibliotece znalazłabym zapewne lepsze. No ale co zrobisz. I tak zadowolona jestem, że mam to z głowy. 
    Wiecie co, na prawdę w sumie mam wrażenie, że moje życie jest nudnawe. Nie jestem osobą, której wszędzie pełno. Ale lubię mieć jakieś zajęcie, pojeździć, pozwiedzać coś. Jak uda nam się kupić auto, to obiecuję sobie, że nie będę siedzieć na tyłku wtedy, kiedy będę miała trochę wolnego czasu. Moje uzależnienie od internetu też mnie coraz bardziej denerwuje. W tym roku kończę 21 lat, i przeraża mnie to. Okropne jest to, że od jakichś 2 lat nie robię nic nowego. Przez pewien czas czułam, że odpowiada mi takie nicnierobienie, zamulanie, i przeglądanie internetów. Ale życie jest za krótkie na to. Zanim tak całkowicie się ustatkuję, zanim założę rodzinę, chciałabym coś porobić, gdzieś pojechać, nie wiem, cokolwiek, byleby nie marnotrawić czasu. A potem nie będzie kiedy, bo praca, bo dzieci, bo coś tam. I zobaczycie za jakiś czas post o tym, jak to udało mi się spełnić swoje postanowienia! Lecę zaraz spać, dzień jednak trochę wymęczył. Oby mój zapał nie zgasł tak szybko!

niedziela, 3 stycznia 2016

Zimno.

   
     Nie mam ostatnio czasu na nic! Dosłownie. Jakoś to wszystko tak nabrało tempa, że praktycznie cały czas coś robię. Dzisiaj cały dzień w pracy, wczoraj połowa dnia + niewyspanie = mega zmęczenie. I zimno. Cholernie zimno. Cieszę się, ze zawitała zima i spadł z nieba biały puch, temperaturę ujemną w zimie na dworze uwielbiam, ale do cholery nie w pracy! Kiedy jeszcze mam spędzić w tej zimnocie (jest takie słowo?) 11 godzin... Ale postanowiłam, że choć kilka słów tu napiszę. Aż stęskniłam się za tym! Inwentaryzacja zrobiona, mam nadzieję, że wszystko prawidłowo policzyłam. Dość odpowiedzialne zadanie, nie powiem. Jutro już na uczelnie, a chęci są mniejsze, niż jeszcze przed przerwą świąteczną. Do skończenia recenzji zostało mi ok. 2 strony, dobra wiadomość, jednak została mi do zrobienia ta najtrudniejsza część, czyli opinie innych autorów. Posrane to, no ale co zrobić, Jakie inni autorzy mogą mieć inne opinie, skoro w artykule zostały podane praktycznie suche fakty? Byle napisać, byle zaliczyć. Taka ja ambitna studentka. Ale ta nadchodząca sesja przeraża mnie masakrycznie. I boję się tego. Boję się, że nie zdam rachunkowości chociażby. Trzymajcie kciuki! Będę musiała spiąć tyłek i tyle, pomimo, że tak się strasznie nic nie chce. Coś za coś niestety.
    Już po sylwestrze, wspominam go bardzo miło, jednak zmieniłabym trochę muzykę. Lekko się rozczarowałam, zapowiadali muzykę z lat 80, 90, spodziewałam się klasyków, przy których każdy dobrze się bawi i lubi, dostaliśmy może kilka kawałków z tamtego okresu, reszta to jakieś Rihanny i znudzone już do bólu Gangnam style, i inne współczesne bełkoty. Ale nie narzekam, zabawa była udana. Jak było u Was? 

    Wkręciłam się ponownie w Dr House'a, ale już z niecierpliwością czekam na swoje PLL! W natłoku wielu spraw chociaż czas szybko (zbyt szybko) idzie, i niektóre rzeczy przychodzą wcześniej, niż to by się wydawało. Ma to swoje złe i dobre strony - jak wszystko. I wiecie co jest najgorsze? Im więcej mam do zrobienia, to tym bardziej mi się nie chce. Taki tam paradoks... Przed wczoraj wieczorem dostałam zapalenia pęcherza. Znowu. Po 1,5 roku przerwy. tamtym razem po 3 zapaleniach w przeciągu kilku miesięcy dostałam antybiotyk. Pomógł, jednak miałam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać w najbliższym czasie. W nocy wzięłam tabletkę przeciwbólową, bo miałabym nieprzespaną nockę. Pamiętam jak za którymś razem się strasznie męczyłam. Powiem Wam, ze pomimo, iż nie jest to najsilniejszy ból jaki istnieje, to z każdą minutą staje się gorszy do zniesienia, aż w końcu człowiek jest nim wyczerpany. Nic, tylko płakać. Tym razem wzięłam Aleve, trochę ryzykując, bo wcześniej piłam drinki, ale nie wytrzymałabym. Na szczęście obeszło się bez komplikacji, przed pracą kupiłam UroFuraginum, i mam nadzieję, ze taka kuracja pomoże na trochę dłuższy czas. Jak nie, trzeba będzie zrobić badania w końcu. 
    Kończę na dzisiaj, bo jeszcze w miarę możliwości chciałabym coś tam napisać do tej recenzji, potem kąpiel, łóżko, kolejny odcinek House'a i spać. Ciekawe kiedy to odeśpię?